Przed paroma dniami wróciłem z Podhala.
Zapewne nie jestem jedynym geodetą który będąc w obcym terenie (choć Tatry Polskie mam już sporo złażone) rozgląda się za oznakami swojej zawodowej profesji.
Stąd pamiątkowe zdjęcie reperu na który natrafiłem w Dolinie Suchej Wody musiało się znaleźć (grafika ze szkicem z pracy A. Makowskiej „Dynamika Tatr wyznaczana metodami geodezyjnymi” powyżej).
Ale jest też i historyjka.
Na początek obserwacja. Nie tylko moja. W Tatrach, a w szczególności w Narodowym Parku (TPN) mało jest już prawdziwych turystów. Takie czasy. Ludzie za bardzo się nie interesują wartościami jakie niesie majestat gór, niepisaną wspólnotą i odkrywaniem dzikiej natury.
Większość przybyszy po prostu spędza miło czas. Na bardziej lub mniej wymagających szlakach.
Konsumują wszystkie atrakcje, których trochę jest. Robią słit focie i do domu. Można się pochwalić po powrocie pięknymi krajobrazami w telefonie.
Zdecydowana mniejszość to ci prawdziwi turyści, ci którzy zamiast obiektywu smartfona mają tylko własne oczy. Ale za to wiedzą gdzie idą, gdzie się znajdują. Orientują się co gdzie jest. Zbierają doświadczenia, kolekcjonują wspomnienia.
Po czym ich poznać? Wiedzą skąd i dokąd idą. Nie zdają się na los, mają plan. Dostrzegają drugiego człowieka kiedy ich mija. Są przygotowani.
Takim właśnie turystą także ja chcę być. A od paru lat mogę także pokazywać piękno górskiej natury moim dzieciom. Wędrować i rozmawiać na szlakach z moimi pociechami.
Moja córka tym razem tak się wkręciła w zwyczaj pozdrawiania się na szlaku, że nie odpuściła nikomu. Codziennie upewniała się czy może mówić „cześć” dorosłym osobom czy jednak „dzień dobry”.
Gdy tak więc sobie schodziliśmy już z naszych codziennych wędrówek, pewnego razu schodząc z Rusinowej Polany w kierunku Wierchu Poroniec, mijaliśmy co jakiś czas pewną rodzinkę.
Ojciec z dwójką dzieci wyjaśniał im ich przemyślenia, tym razem na temat jednostek miar.
„A co to jest metr?” „Ile to jest metr?” – można było usłyszeć na górskim szlaku.
Ojciec dzieci cierpliwie i spokojnie odpowiadał. Jednakże chyba ze zmęczenia już późną porą, w jego wyjaśnienia wdarł się błąd.
„Co to jest milimetr, tato?” – „to jest jak metr podzielisz przez sto” – odparł tata.
„Przez tysiąc” – poprawiłem wesołą gromadkę która mnie mijała.
Wymieniliśmy przyjazne spojrzenia, tata przytaknął, a dzieci chwilę przycichły by zaraz znowu rozprawiać o tym czym jest milimetr. Tym razem poprawnie dzieląc metr na części.
Taką małą historyjką chciałem się podzielić, bo nie tylko to co widzimy zostaje z nami, ale także to co słyszymy. Zwłaszcza gdy zauważamy ludzi wokół siebie.
(No i zajmujemy się miernictwem i wiemy ile to jest milimetr) 😉
